W jesieni życia [Kamienne posłanie, Margaret Atwood]

W dziewięciu opowieściach znajdziemy to, co czeka każdego prędzej czy później: przemijanie, refleksje o niegdysiejszych śniegach, stracone złudzenia. Jednak nie odnajdziemy tam poczucia bezsensu i pogoni za odchodzącą młodością – bowiem, jak to u Koheleta, wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. I dlatego zawsze jest właściwy czas na kawałek dobrej literatury.

Autorka swoje utwory, zebrane w tym tomie, nazwała opowieściami (tales), nie opowiadaniami (stories), ponieważ, jak wyjaśniła w posłowiu, zawdzięczają one wiele opowieściom powstającym przez wieki i można bezpiecznie założyć, że wszystkie opowieści są fikcją. Jednak, w moim przekonaniu, dość prawdopodobną fikcją. Właściwie wszystkie toczą się wokół starości, przemijania, upływu czasu i (nie)pogodzenia się z tym; chyba tylko w jednej bohaterowie są dość młodzi, tj. w wieku średnim, reszta to raczej osoby już na emeryturze. Pierwsze trzy opowieści skupiają się wokół czworga bohaterów, którzy kiedyś, dawno temu, w odległej galaktyce (czyli zamierzchłej młodości lat 60.) byli ze sobą czy znali się ze środowiska kawiarniano-literackiego. Constance i Gavin, początkująca pisarka i zapoznany poeta, rozstali się po zdradzie Gavina (z Marjorie, jej wersję zdarzeń też poznamy w kolejnej opowieści). Constance wymyśliła Alphinlandię i dzięki serii książek o niej (później powstały też gry fabularne, wideo i inne atrakcje związane z tym uniwersum) stała się sławną autorką zapraszaną na konwenty. Gavin ożenił się z dużo młodszą Rey, która z biegiem lat mianowała się kustoszką jego pamięci i kuratorką twórczości. I co roku na święta wysyła Constance życzenia (w imieniu swoim i Gavina). Tymczasem Marjorie na stare lata zamieszkała z Martinem, swoim bratem bliźniakiem, bo z nikim innym tak dobrze się jej nie dogaduje i nie sprzecza. Losy tych kilku bohaterów przetną się po latach na pogrzebie i uroczystościach ku czci jednego z nich.

Kolejne opowieści zapraszają w strefę mroku: kobieta, od urodzenia cierpiąca na chorobę genetyczną (porfiria?), ostatecznie zostaje porzucona przez rodzinę, a dom, w którym mieszka, uznany zostaje przez sąsiadów za nawiedzony. W innej z kolei historii sprzedawca starych mebli w wylicytowanym na aukcji kontenerze odkrywa niezwykłe znalezisko – całą dekorację weselną, łącznie w tortem, zastawą i… zasuszonym panem młodym. W jeszcze innym trzy (znów wiekowe) przyjaciółki omawiają sen jednej z nich, wiążący się z dawną znajomą, która po kolei odbijała każdej z nich mężów i kochanków – co może oznaczać sen, w którym pojawia się Zenia o czerwonych zębach? Natomiast tytułowe Kamienne posłanie opowiada historię zemsty dojrzałej Verny na przypadkowo (?) spotkanym podczas rejsu na Arktykę Bobie, jej fatalnym zauroczeniu sprzed lat, które naznaczyło cierpieniem jej dalsze życie. I jeszcze na koniec ponura dość opowieść o rezydencji Ambrozja, domu spokojnej starości dla zamożnych, na którą atak przypuszcza horda młodych z pochodniami, skandująca hasło „Teraz nasza kolej”…

Najbardziej jednak spodobała mi się opowieść o wiele mówiącym tytule Martwa dłoń cię kocha. A zaczyna się tak:

Martwa dłoń cię kocha zaczęła się jako żart. Czy raczej wyzwanie. Powinien był zachować większą ostrożność, ale prawdę mówiąc, palił wtedy sporo zioła i pił sporo lichej gorzały, dlatego trudno powiedzieć, że był w pełni odpowiedzialny. Nie powinno się go pociągać do odpowiedzialności. Nie powinno się wymagać, by podpisał tę pieprzoną umowę. Właśnie to go krępowało: umowa.
Nigdy się od niej nie uwolni, ponieważ w umowie nie zawarto ostatecznego terminu. Powinien był zamieścić punkt dotyczący terminu – jak data ważności na kartonie mleka, jogurcie czy majonezie – ale co on wtedy wiedział o umowach. Miał dwadzieścia dwa lata.
Potrzebował tej forsy.
To była żałośnie mała suma. Gówniany interes. Wykorzystano go. Jak tych troje mogło go tak wykorzystać? Teraz nie chcą się do tego przyznać. Powołują się tylko na pieprzoną umowę z podpisami, których nie sposób zakwestionować, w tym jego własnym, a on musi się z tym pogodzić i spierdalać. Początkowo nie chciał im zapłacić, ale Irena wynajęła prawnika; teraz wszyscy troje mają prawników, tak jak psy mają wszy. Irena powinna była potraktować go ulgowo z uwagi na to, że kiedyś byli sobie bliscy, ale nic podobnego, Irena ma serce z asfaltu, z każdym rokiem twardsze, suchsze i bardziej spieczone słońcem. Pieniądze doprowadziły ją do ruiny.
Jego pieniądze, ponieważ to dzięki niemu Irena i dwaj pozostali mogą sobie pozwolić na prawników. (…)
Dlatego przez całe dziesięciolecia musiał wyskakiwać z pieniędzy. Jak słusznie zauważyli, w sądzie nie miałby cienia szansy. Podpisał tę piekielną umowę. Podpisał ją rozgrzaną do czerwoności krwią [s. 173–174].       

Na początku lat 60. Jack, Irena, Jaffrey i Rod, ubodzy studenci, wynajmują stary, zaniedbany dom i próbują się dzielić czynszem za niego (a, jak wiadomo, student nigdy groszem nie śmierdzi). W chwili desperacji Jack, początkujący pisarz – na kacu i pod groźbą pozbawienia dachu nad głową – podpisuje z resztą współlokatorów umowę, że podzieli się z nimi zyskami za wydanie powieści, nad którą właśnie pracuje. Nie wspomina, że to horror, bo mu chyba wstyd, że tak nisko upadł. Niespodziewanie dla niego opowieść ukazuje się drukiem, odnosi duży sukces, ale gdy reszta ją przeczyta, uzna, że wzorował bohaterów na nich i ich ośmieszył. Nie przeszkadza im to jednak w wyegzekwowaniu warunków umowy, i to przez kolejne dziesiątki lat. Oprócz śledzenia relacji między bohaterami (wszyscy podkochują się w Irenie) poznajemy też samą opowieść o martwej dłoni odrzuconego kochanka, która zmartwychwstaje i prześladuje niewierną, próbując ją ukarać za zniszczenie życia. Ta opowieść w opowieści rzuca nieco światła na uczucia nurtujące Jacka w przeszłości i na decyzje, które później podejmuje (m.in. jak żyć z popularnością jako autor jednego horroru, później sfilmowanego).

Właściwie wszystkie opowieści nadają się do sfilmowania, to chyba cecha stylu Atwood, że pisze tak plastycznie. Ale i wciągająco, bohaterowie, mimo sporej różnicy wieku, stają się bliscy, są po prostu zwyczajni, ale przez to wcale nie nudni. Kibicowałam chyba wszystkim, zwłaszcza tym uwięzionym w domu spokojnej starości – ale i nieszczęsnemu Jackowi, poniekąd ofierze własnego sukcesu. Uważajcie zatem, co podpisujecie, zwłaszcza w młodości…

Autor: Margaret Atwood
Tytuł: Kamienne posłanie
Przekład: Paweł Lipszyc
Wydawnictwo: Wielka Litera
Data: 2019

Opublikowane przez Aleksandra Joanna Małgorzata

Czytanie wyssane z mlekiem matki? Możliwe, i mam jedynie nadzieję, że przeniesie się w genach na kolejne pokolenie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: