Rozmowa dwojga bliskich sobie ludzi, obojga spełnionych artystów, zilustrowana zdjęciami z domowego archiwum rodziny. Zdawać by się mogło, że to czytelniczy przepis na sukces. A jednak ta lektura pozostawia po sobie jakiś mrok.

Ciekawa byłam tego pokoleniowego dialogu, więc niepomna ostrzeżenia umieszczonego na początku, że Ta książka może zranić twoje uczucia. Jeśli nie chcesz, nie czytaj – przeczytałam. Zaiste, rozmowa Marii Peszek z jej tatą Janem toczy się bez żadnego tabu i owijania w bawełnę: rozmawiają i o trudach życia artysty (oraz artystki), blaskach i cieniach tego zawodu, rodzicielstwie, byciu córką znanego aktora, i o tym wszystkim, co aktualnie dzieje się wokół nas. Zdecydowanie nie dla wrażliwych uszu to pozycja, bo grube słowa padają co chwila. Patrząc z nieartystycznego punktu widzenia, ogromnie mi szkoda, że ktoś miał takie niełatwe dzieciństwo: nie dość, że w czasach braków i niedoborów, to i zanurzone w lęku o rodzinę, o czym Maria otwarcie Janowi mówi.
Z drugiej jednak strony relacja córki i ojca jest naprawdę partnerska, nie ma wyrzucania sobie zaszłości i wzajemnych pretensji, psychoanalizowania przeszłości i dokonanych wyborów. Są za to czułość, miłość, bliskość i troska. Są podziw oraz ogromny szacunek dla osiągnięć artystycznych. To na pewno wartość tej rozmowy, a raczej rozmów, które odbyły się w latach 2017–2019. Ich punktem wyjścia został… zawał Jana Peszka, który miał miejsce w Boże Narodzenie, a pięć dni później odbyła się pierwsza rozmowa do książki Marii. Kończy się zaś ten dialog prośbą Marii, czy po śmierci Jana będzie mogła przejąć i grać jego Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego, monodram napisany przez Bogusława Schaeffera w 1963 r. specjalnie dla Jana Peszka i grany przez niego do tej pory. Dla Jana to wzruszająca i ważna prośba.
Rozmowy przetykane są wspomnieniami Marii o różnych wydarzeniach z rodzinno-artystycznego życia Peszków. Takich jak np. to o czesaniu przez Jana córki do szkoły, które mnie ujęło właśnie swoją czułością:
Nie zawsze było tak, że Jan był sławny. Kiedy byłam mała, był nikim i nikt go nie chciał. Byłam szczęśliwa. Robił mi śniadania w naszej kuchni na Traktorowej 1a. Kromki chleba z miodem kroił w kwadraciki, takie na jednego gryza. Mieszkaliśmy wtedy w Łodzi w bloku na Teofilowie. Wyprawiał mnie do szkoły; byłam w pierwszej klasie. Ubierał mnie i czesał.
Nie umiał pleść warkoczy, więc tamtego dnia zrobił mi kucyki. Lewy był tam, gdzie powinien, ale prawy wyszedł na czole. Przeczesywał parę razy, ale ciągle wychodziło tak samo. Obydwoje mieliśmy łzy w oczach. Pomięte wstążki, podrażniona skóra, czas się kończył. „Symetria jest pięknem idiotów”, nie wytrzymał w końcu tata. I uratował ten dzień. I uratował mnie. Z kucykiem na czole poszłam w świat [s. 242].
Na drugim biegunie są trudne historie alkoholowe Jana, niedostatki ich codziennego życia rodziny, wspomnienia z trudnego dzieciństwa Jana i powracające pytanie Marii, skąd on czerpie siłę m.in. do codziennego wstawania z łóżka i mierzenia się ze światem. Jan nie daje na to jasnej i konkretnej odpowiedzi. Podpowiedzią za to może być tytuł książki, zaczerpnięty z rapu Marii, powstałego w ramach #hot16challenge2 (czy ktoś to jeszcze pamięta?) – wykonują go z Janem, siedząc w saunie, a słowa lecą tak:
Wszyscy w zakręcie wszyscy w zakręcie
od Tatr do Bałtyku od Zako po Hel
kraj pod napięciem co z nami będzie
zasięg się zrywa kończy się tlen (…)
nie ma już nic skończył się tlen
nakurwiam zen nakurwiam zen
nakurwiam zen nakurwiam zen
Szkoda również, że nie każdemu było dane przeprowadzić taką rozmowę z bliskimi – dlatego, mimo wszystko, warto zajrzeć do tego spotkania Peszków, pamiętając jednakowoż o ostrzeżeniu na temat ranienia uczuć. A w wersji audiobookowej Maria i Jan czytają tę rozmowę niemal jak scenariusz przedstawienia…
Autor: Maria Peszek
Tytuł: Nakurwiam zen
Wydawnictwo: Marginesy
Data: 2022