W tej książce chyba wszystko jest na opak: Niemcy jacyś tacy porządni i nawet zdają się budzić pewną sympatię, polscy partyzanci to obdartusy i niezbyt zorganizowani cywile, wieśniacy wycofani i bez woli walki. A pośród tego wszystkiego leniwie płynie Bug, przez który każdego – za odpowiednią opłatą – jest gotów przewieźć Lubko.

Najnowsza powieść Andrzeja Stasiuka rozgrywa się latem 1941 r. w nadbużańskiej wsi, gdzie rzeka rozdziela stojące na jej brzegach wojska niemieckie i radzieckie. Niemcy wyraźnie szykują się do przekroczenia rzeki, gromadzą sprzęt i ludzi w przygranicznej wsi. W jednym z gospodarstw stacjonuje spora ich grupa – o dziwo, właścicielka zagrody została przy życiu, musiała tylko wynieść się z domu do stodoły. W sumie sąsiedztwo wroga w jej podwórku zdaje się niewiele jej wadzić; nie chodzi o to, że kolaboruje z nimi, ale, w pewnym sensie, nie wchodzą sobie w paradę. Niemcy są dość grzeczni, chętnie wymieniają kawę i papierosy na jedzenie czy inne przysługi. Gospodyni pomaga Lubko, przewoźnik, który przeprawi przez rzekę każdego, kto dobrze zapłaci: przemytników, polskich partyzantów, uciekające z dużego miasta na wschód żydowskie rodzeństwo Maksa i Dorę, wieśniaków do kościoła… Z każdym żyje pokojowo, w końcu jego usługi są dość ważne w zaistniałej wojennej sytuacji. Jednak coś wisi w powietrzu, nad okolicą krążą kukuruźniki i wypatrują zamaskowanych Niemców. I te dziwne, ciężkie dymy z niedalekiej Treblinki…
To jeden plan książki, drugim jest współczesna podróż dojrzałego mężczyzny w nadbużańskie okolice (odrzućmy pokusę utożsamienia go z autorem, choć to niełatwe), gdzie spędził szczęśliwe dzieciństwo i skąd pochodzi jego rodzina. Odwiedza też ojca, który w wojnę miał sześć lat, lecz teraz niewiele z niej pamięta na skutek postępującej demencji. Niejako za niego syn zapamiętuje tamte wydarzenia i je opowiada, dodając swoją perspektywę i wiedzę tego, co się zdarzyło później. Te dwa plany przeplatają się, przenikają, uzupełniają. Narracja snuje się powoli, skupia na detalach, m.in. sensualnych opisach wojennej i współczesnej przyrody. Niewiele tu w sumie akcji rozumianej jako ciąg wydarzeń, ale to nie znaczy, że nic się nie dzieje. Historia grupki partyzantów czy losy Maksa i Dory są pełne dramatyzmu – właściwie, znając już wiele wojennych opowieści, czytelnik może się domyślać, jak się zakończą. W końcu to jest wojna, happy endy się zdarzały, ale niestety nie zawsze. Mnie szczególnie poruszały obserwacje karczmarza Chaima, który z pozornym spokojem zdaje się przyjmować swój los. Zresztą, nie za bardzo ma wpływ na cokolwiek, nawet na prowadzenie własnego interesu.
Wszedł mężczyzna w kamizelce i stanął przy stole.
– Co podać, panie Lubko?
Przewoźnik spojrzał na Siwego.
– A co masz? – zapytał plutonowy.
– Prawdę mówiąc, gówno, proszę szanownego pana. Bimber, chleb, ogórki.
– Mięsa nie masz? Kiełbasy? Zapłacimy. Są pieniądze.
– Pieniądze, proszę szanownego pana… Cóż dzisiaj znaczą pieniądze? I jakie pieniądze? Jakiej narodowości? Ruskie, polskie, niemieckie? Papier, marność na wietrze dziejów… Mięso pożerają ludy filistyńskie, że się tak wyrażę. Ja nie rozumiem tylko, dlaczego oni obaj mają takie wąsy. Jeden i drugi. W każdym razie nie ma mięsa. Jest komisarski nadzór i nie znasz dnia ani godziny, a mnie nigdy nie ciągnęło na północ.
– Dużo wywieźli? – zapytał Siwy.
– Dużo. I naszych, i waszych. Sami ustalają proporcje, ale widać mają na uwadze jakąś sprawiedliwość.
– Waszych? Po tym, jak żeście ich z czerwonymi sztandarami witali?– W każdym narodzie jest pewien procent – powiedział mężczyzna i pogładził siwiejącą brodę. – Podobnie jak w każdym narodzie są tacy, którym się wydaje, że zmiany mogą być na lepsze. Otóż, jak widać, nie zawsze. I zawsze to jest procent.
– U was ten procent jest za duży – odparł Siwy i popatrzył mężczyźnie w oczy. – U was w ogóle nie powinno być żadnego procenta. Rozumiesz?
– Rozumiem – odparł tamten i pokiwał głową. – Na coś takiego się zanosi. Tak w każdym razie mówią ci, co przyszli z tamtej strony. No ale jeśli szanowni panowie pozwolą, zostawmy wielką politykę. Lokal służy pokrzepieniu oraz zabawie. Jest wódka, bimber znaczy, jest chleb, są ogórki, bardzo dobre, jest słonina, nie najgrubsza może, bo świnie ostatnimi czasy nie zdążają nabrać wagi, i mam jeszcze na kuchni zupę na kościach.– Przynieś wszystko – powiedział Siwy i skinął dłonią w stronę drzwi [s. 202–203].
Przewóz nie jest na pewno pochwałą polskiego niezłomnego oręża ni polskiego ducha w czas wojny, próżno tu szukać pocieszenia czy współczucia naszym polskim pokomplikowanym dziejom. Warto jednak dać się porwać tej opowieści o ludziach, przemijaniu, zwykłej, codziennej życzliwości nawet w nieludzkich czasach. Myślę, że szczególnie dzisiaj potrzeba nam takich historii.
Autor: Andrzej Stasiuk
Tytuł: Przewóz
Wydawnictwo: Czarne
Data: 2021