Losy śląskich kobiet w XX w., opisane w tej książce, przypominają mi słowa początkowe Anny Kareniny: Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Jednak „klątwa” rodziny Kasi budzi we mnie troskliwe współczucie, bo takich rodzin jak jej jest, niestety, więcej.

Anna Dziewitt-Meller jest Ślązaczką z Chorzowa (choć mieszka teraz w Warszawie a studiowała w Krakowie), w 2016 r. nominowaną do Nagrody Grand Press za wywiad Szydełko – rozmowę ze swoją babcią Anną Podstawską-Dziewit, chorzowską ginekolożką, o skutkach podziemia aborcyjnego w latach 50. XX w. (zmarła w 2018 r. w wieku 89 lat). Duch babci, takie jest moje odczucie po lekturze nie tylko tej książki Anny Dziewitt-Meller, ale wielu jej felietonów, unosi się nad twórczością wnuczki. To trzecia książka tej pisarki, po debiutanckim Disko (2012) i Górze Tajget (2016), dziejąca się na Śląsku. Opowiada historię czterech pokoleń śląskiej rodziny kobiet, a losy dwóch z nich są mocno ze sobą splecione mimo dzielących je lat. Wydarzenia toczą się przede wszystkim wokół Katarzyny i Marijki. Pierwsza żyje współcześnie, wyjechała do Holandii, by tam kontynuować karierę naukową rozpoczętą w Krakowie; poza zmaganiami ze studentami walczy z samą sobą (choruje na anoreksję) i swoją przeszłością. Marijka natomiast, jako pierwsza kobieta w ich rodzinie, idzie pracować tuż po II wojnie do zakładów azotowych w Chorzowie, marzy o niezależności nie tylko finansowej. Jest starszą siostrą babci Kasi, bardzo z nią związaną, jednak w rodzinie Kasi tematu Marijki się unika, wymazano ją z pamięci. Kiedy Kasia znajduje jej zdjęcie i pyta o nią babcię, nie dostaje żadnej odpowiedzi. A nie bardzo jest kogo innego zapytać, bo rodzice Kasi nie żyją, a ona nie utrzymuje żadnych relacji z rodziną – oprócz właśnie babci.
– A ta tutaj to kto jest, ta młoda, ta kobieta? Chrzestna twoja, babciu?
A ona nagle zrobiła się jakby złą na siebie, że dała się podejść, i na Kasię, że ją podeszła, i powiedziała zimnym głosem:
– To nikt, to ino Marijka. Ôdłōż to i mi niy sznupej po szuflodach.
Wyjęła z jej dłoni fotografie i schowała ją z powrotem do pudełka, które przycisnęła do piersi bez słowa, czekając, aż dziewczyna wyjdzie z pokoju. (…)
Ale to wtedy właśnie po raz pierwszy spojrzała na Marijkę, a spojrzenie to przyniosło jej niepokój, który podobny był zerknięciu w stronę burzowego horyzontu. Coś idzie. Nadciąga. Możliwe nawet, że wychodzi spod ziemi. Warstwy prehistorycznych skrzypów widłaków i paproci wyciągały swoje czarne ze starości gałęzie na powierzchnię, porywały dzieci, porywały psy i ciągnęły je pod ziemię, do czarnego lasu. Tak to sobie zawsze wyobrażała. [s. 32–34].
Losy Marijki i Kasi, do pewnego stopnia, są podobne – choć kobiety są tak różne fizycznie (Marijka to krzepka, potężna dzioucha, Kasia – wychudzona, eteryczna kobietka), mają podobne pragnienia niezależności, życia po swojemu, szacunku i miłości. I obie nie zaznały rodzinnego, matczynego ciepła, o ojcach nie wspominając, bo mężczyźni w tej rodzinie zwykle są niewidoczni, wcześnie umierają (jakby przytłoczeni matriarchatem śląskich kobiet:
(…) rodzina ta była objęta matriarchalną klątwą wysysającą życie z mężczyzn zbyt słabych, by dorównać kroku kobietom (…) [s. 105]).
Podkreśla to już tytuł, przywołujący ludowe porzekadło Jaka marchew – taka nać, taka córka – jaka mać. Jaka matka, taka cera – od jednego Lucypera. Kasia w końcu odkrywa, odkopuje wręcz z hałd przemilczenia dramatyczną historię swojej cioci-babci; czytelnikowi zaś grozę końcówki lat 40. XX w. na Śląsku, kiedy przyszło żyć Marijce, przypominają fragmenty dokumentów z archiwum IPN w Katowicach, wplecione do tekstu przez autorkę.
Książkę przeczytałam niemal jednym tchem, tak bardzo chciałam poznać rozwiązanie rodzinnej tajemnicy Kasi i jej bliskich (ale uwaga, to nie kryminał, a Kasia nie jest samozwańczą detektywką). To mocno feministyczna książka, w nurcie herstory. Niezatarte wrażenie zrobił na mnie plastyczny opis porodówki lat 80., kiedy Małgorzata, mama Kasi, przyjechała ją urodzić. I wspomnienia traktowania w szpitalu rodzącej kobiety – pewnie dlatego, że jestem podobnym rocznikiem i od własnej mamy też słyszałam mrożące krew w żyłach historie o betonowym położnictwie tamtych czasów. To wszystko sprawia, że postać Kasi jest mi dość bliska i chętnie przeczytałabym kolejną część opowiadającą o jej losach, tym bardziej że książka nie jest gruba i w pewnym sensie dalsze losy bohaterki pozostają w niedopowiedzeniu. I nawet passusy napisane śląską gwarą, bez tłumaczeń na ogólnopolszczyznę, nie utrudniają lektury. Autorka bowiem uznała, że takie przekłady mogłyby być symbolicznie nietaktowne wobec mieszkańców Śląska.
Autor: Anna Dziewitt-Meller
Tytuł: Od jednego Lucypera
Wydawnictwo: Literackie
Data: 2020