Czwarty tom o perypetiach samozwańczej detektyw profesorowej Zofii Szczupaczyńskiej rozgrywa się w mglistym listopadzie 1900 r., jak zawsze w Krakowie i okolicach. Niedaleko jej kamienicy znaleziono ciało młodego człowieka, a już za kilka dni Lucek Rydel popełni mezalians, żeniąc się z córką gospodarza z podkrakowskich Bronowic… Profesorowa zrobi wszystko, by być na tym ślubie – i na weselu rzecz jasna. No i by odkryć, kto pozbawił życia tego biednego młodzieńca.

Chyba nie będzie to duży spoiler, jeśli zdradzę, iż Marylę Szymiczkową powołało do życia małżeństwo literatów: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński (zresztą taka informacja widnieje na okładce, ale pojawiła się bodajże od drugiego tomu, w pierwszym było to nadal tajemnicą). W poprzednich trzech tomach – Tajemnica domu Helclów, Rozdarta zasłona i Seans w Domu Egipskim – profesorowa dała się poznać jako osoba dociekliwa (by nie rzec – wścibska), spostrzegawcza i bystra, a dzięki jej pomocy sędziemu śledczemu c.k. policji Klossowitzowi udało się rozwikłać m.in., kto otruł szanowanego krakowskiego lekarza podczas seansu spirytystycznego w jego domu czy zatrzymać szajkę handlarzy dziewczętami. Zofia nie jest jednak krakowską panną Marple, jest stateczną mieszczką, która bardzo chce być postrzegana jako dama z towarzystwa. Jej safandułowaty mąż Ignacy wprawdzie jest uniwersyteckim profesorem medycyny, ale to bardziej małżonce zależy na rozwoju jego kariery niż jemu samemu. Jednym słowem, sprawy kryminalne ratują Szczupaczyńską przez zanudzeniem się pośród gospodarskich zajęć pani domu, zwłaszcza że zwykle w te kryminalne afery są zamieszani szacowni i znani mieszkańcy Krakowa.
Jak na kryminał retro przystało, zanurzamy się w epoce, a autorzy barwnie i detalicznie portretują galicyjską codzienność przełomu wieków (nie dziwota, skoro Piotr Tarczyński jest krakusem od pokoleń). Mnie podobało się zwłaszcza zderzenie mieszczańskich, konserwatywnych poglądów profesorowej z szaleństwami rodzącej się bohemy – jej reprezentantami w powieściach są m.in. Tadeusz Żeleński i Stanisław Przybyszewski, a w czwartym tomie Stanisław Wyspiański, Lucjan Rydel i Włodzimierz Tetmajer. Zofia poznaje ich osobiście, a poglądy, które głoszą, i styl życia, co tu dużo mówić, nie mieszczą się jej w głowie.
Fakt, że wydarzenie towarzyskie sezonu było zarazem skandalem towarzyskim sezonu, stanowił paradoks, z którym w żaden sposób nie potrafiła dojść do zgody. Obecność na ślubie młodego Rydla z jakąś wiejską dziewuchą była czymś, co zarazem pociągało Zofię i ją odstręczało, i to do tego stopnia, że nawet jeszcze poprzedniego wieczora nie miała pewności, czy zdecyduje się rano dołączyć do tłumów wybierających się na dziewiątą do kościoła Mariackiego i stanie pod modro-złotym sklepieniem, gdzie w obliczu stworzonych przez samego Matejkę aniołów – dobrze, doprawdy, że nie dożył tych czasów! – i całego krakowskiego światka dojdzie do pobłogosławienia tego osobliwego związku.
Przeważyła jednak, jak można się było spodziewać, ciekawość. I chęć bycia zauważoną: ostatecznie tych, którzy dostrzegają czyjąś nieobecność, jest znacznie mniej niż tych, którzy dostrzegają obecność. Szczupaczyńska zresztą mogła sobie wmawiać, że do ostatniej chwili nie była w stanie podjąć decyzji, ale niezależnie od tego dawno już wymogła na Tadeuszu Żeleńskim, że zabierze ją na wiejskie wesele do Bronowic.
Kłopot był tylko z Ignacym, który kategorycznie odmówił udziału w takich n i e p r z y s t o j n y c h wydarzeniach. (…)
I nie dawało się go przekonać ani tym, że „będą wszyscy”, ani malowniczością scen ludowych, ani nawet bezwstydnym kłamstwem, że u jego boku będzie się czuła bezpieczniej. A przecież ślub to nie seans spirytystyczny, wydarzenie wyższej rangi, tu nie można się było wymówić kolką wątrobową. Bez męża zaś pójść niezręcznie, zwłaszcza odkąd Tadeuszek nie był już młodziutkim studentem, tylko dyplomowanym lekarzem po studiach.
Dlatego tez przed tygodniem, kiedy Żeleński potwierdził już, ze zabierze ją do Bronowic, zakomunikowała przy obiedzie tonem, w którym pobrzmiewały wielka miłość i nie mniejsze poświęcenie:
– (…) żeby zatem nie uchybić obyczajowi ani też nie narażać cię na nieprzyjemności, zaofiarowałam się, że będę towarzyszyła na weselu panu Żeleńskiemu. A ty po prostu na parę dni wyjedziesz, dajmy na to, na jakieś naukowe sympozjum [s. 21–24].
A ponieważ akurat żadnego godnego uwagi sympozjum nie było w tym terminie, Zofia po prostu wysłała męża do rodziny na wieś, a sama pospieszyła do bazyliki Mariackiej, a stamtąd do Bronowic. I, jakby skandali było mało, również podczas bronowickiego weseliska znalazła się w samym centrum zdarzeń, których złożoność po prostu musiała rozwikłać. Bo przecież nie można pozwolić, by Włodzimierz Tetmajer dodatkowo pogorszył swoją reputację poprzez zaplątanie się w jakiś spisek antypaństwowy… Bardzo jestem ciekawa, czy autorom starczy chęci i zapału, by pociągnąć dalej przygody Szczupaczyńskiej, wszak do Wielkiej Wojny zostało tylko 14 lat, a wtedy cały bezpieczny mieszczański świat, jaki Zofia do tej pory znała, włącznie z jej bezgraniczną wiarą w mądrość i dobroć cesarza Franciszka Józefa, musi niestety runąć.
Autor: Maryla Szymiczkowa
Tytuł: Złoty róg
Wydawnictwo: Znak
Data: 2020