Przeczytałam ostatnio cztery romanse erotyczne pióra Vi Keeland. Trochę przeszarżowałam z tą higieną mózgu, ale poczułam się jednocześnie zainspirowana do napisania o rolach kobiet i mężczyzn w powieściach tego typu. Co mam na myśli, pisząc „tego typu”? Ano – właśnie nie bardzo wiem, jak to scharakteryzować. Jeszcze nie Pięćdziesiąt twarzy…, ale już daleko za romansem.
Wszystkie przeczytane przeze mnie powieści (Gracz, Szansa, Walka, Przebaczenie) orbitują swobodnie wokół sportu – footballu amerykańskiego oraz MMA. Jednak pełni on funkcję pretekstową, ale o tym za chwilę.
Już z okładki atakuje nas nagi model. Jedna z części pokazuje nawet twarz, ale ustalmy, nie jest ona najistotniejszym elementem. Tutaj kluczowe fragmenty zostały zasłonięte skromnie napisem, niemniej widać dokładnie, z czym mamy do czynienia. Nie będzie miejsca na wstyd i pruderię.
Standardowe romanse mają fabułę możliwą do opisania jednym zdaniem: ona jest wycofana, a on jest dominujący, piękny i bogaty (nie dotyczy powieści Nory Roberts, dlatego ją lubię), znęca się nad nią psychicznie, wywołując syndrom sztokholmski, powieść kończy się nim go dopadnie policja. W powieściach Vi Keeland mamy kilka modyfikacji. Zacznijmy od kobiet.
Delilah, bohaterka Gracza, jest bardzo ambitna i zdeterminowana, by osiągnąć sukces w typowo męskim świecie komentatorów sportowych –
Na moje nowe stanowisko reportera sportowego w World Media Broadcasting aplikowało ponad trzydzieścioro kandydatów. I to ja miałam dzisiaj po meczu porozmawiać z zawodnikami, nie oni. Tym się od siebie różniliśmy. I chociaż przez ostatnich kilka lat pracowałam po osiemdziesiąt godzin tygodniowo, by znaleźć się tu, gdzie teraz byłam, to faceci spędzający w pracy po trzydzieści godzin twierdzili, że dostałam tę robotę przez łóżko. Niech ich szlag trafi.
Jest dość niezależna i nawet najsłynniejszy sportowiec o ksywie Subway („Chodzi o skojarzenie z siecią sklepów z kanapkami Subway. No wiesz… od niego możesz dostać pyszną, trzydziestocentymetrową przekąskę!” – ta uwaga jest dla mnie w opór seksistowska i nie do przyjęcia) nie jest w stanie jej zawstydzić, a wyłazi ze skóry, by to zrobić. Dość podobnie sprawa ma się z bohaterką Walki, Elle, która sama o sobie myśli co najmniej dobrze –
Jestem mądra, mam świetną pracę, długie nogi, sterczące cycki, a dodatkowo wszyscy ciągle mi powtarzają, że facet, z którym się spotykam, jest niezłą partią i zerwanie z nim byłoby prawdziwą zbrodnią.
Jest prawniczką, kobietą pracującą i nie ma pojęcia o sporcie, dzięki czemu sukcesy jej klienta nie robią na niej wrażenia, choć jest znany w środowisku MMA i ma bronić tytułu mistrza. Bardzo natomiast przeżywa zerwanie z dotychczasowym chłopakiem, ale nie z powodu uczuć, którymi go darzy, ale z powodu przykrości, którą mu tym sprawiła. Ten element bardzo przypomina klasyczne romanse, których bohaterki starają się zadowolić wszystkich, nawet kosztem własnych uczuć czy ambicji. Z całego cyklu najmniej ustawiona zawodowo jest Liv, bohaterka Szansy. Dziewczyna dopiero walczy o pracę, która wydawała jej się wymarzona, ma zostać dziennikarką, jeśli tylko sprzeda swoją prywatność.
Moje CV mówi samo za siebie. W college’u i na studiach podyplomowych uzyskałam średnią cztery zero, zajmowałam się redakcją studenckiej gazety, a podczas studiów magisterskich byłam asystentką jednego z najlepszych profesorów języka angielskiego.
[*] Natomiast Lily z Przebaczenia jest współwłaścicielką sieci siłowni, specjalizujących się w szkoleniu zawodników mieszanych sztuk walk.
We wszystkich wspomnianych książkach pojawia się motyw mezaliansu. Ojciec Jaxa mówi mu, żeby pobawił się Lily, ale żonę wybrał ze swoich, wysokich i ekskluzywnych kręgów. Prawniczka nie powinna się interesować facetem, który zarabia biciem innych facetów… Inną sprawą jest, że wszystkie te kobiety zainteresowały się mężczyznami, ponieważ (tu język powieściowy nie przystaje do moich standardów mówienia o seksie) byli oni interesujący pod względem erotycznym. I nie, autorka niczego czytelnikowi nie oszczędza, a pary nie zwykły prowadzić rozmów. Nawet nie chodzi mi o ambitne dyskusje o literaturze, oni nawet o zakupach nie gadają. Seks, rozejście do narożników, trochę gapienia się na siebie (bo on taki piękny, wspominałam o tym?), zwarcie…
A co panowie? Mężczyźni, ale tylko sławni, bogaci i przystojni, mają prawo do traktowania kobiet przedmiotowo. I teraz specyficzne jest to, że są seryjnymi monogamistami, przy czym serie są bardzo krótkie, rzekłabym nawet, że epizodyczne. A więc autorka daje im prawo do męskich żartów takich jak rozebranie się przed dziennikarką, by ją zawstydzić. Albo daje im prawo do kategoryzowania kobiet na lepsze i gorsze – i te gorsze można bzyknąć w łazience, bo na to pozwalają. Mimo że moralnie te dwie kategorie kobiet się od siebie nie różnią, a jedyne co charakteryzuje bohaterki to pójście z bohaterem do łóżka więcej niż raz. I o najważniejsze, autorka daje pięknym mężczyznom prawo do zwierzęcych ataków zazdrości, bo to jest męskie i wspaniałe. Ale jeśli bohaterowie nie są piękni, to nie mają prawa do bycia męskimi.
Szczerze powiedziawszy te powieści zostawiły mnie z papką z mózgu. Nie mogę się pogodzić z tym, że wiele lat walk ze stereotypami, a jedyne co się udało osiągnąć w literaturze w tej kwestii to jej zwulgaryzowanie i sprowadzenie związków do erotyki. I tak, wiem że jest to tylko część rynku wydawniczego, niemniej liczba odbiorców powieści prostych i ze szczęśliwym zakończeniem wciąż przewyższa te ambitne, nawet niekoniecznie nagradzane Noblem.