Najpierw przypomniałam sobie Stulecie chirurgów Jürgena Thorwalda, ale gdy zobaczyłam, że ten sam autor napisał też o pionierach leczenia kobiet „tam na dole” – musiałam po tę książkę sięgnąć! Wiedziałam, że ginekologia nie zawsze była dana, ale jej droga rozwoju była trudna i wyboista.

Jürgen Thorwald był dziennikarzem i jego książkę czyta się jak świetny, trzymający w napięciu reportaż. Zaczyna opowiadać historię gdzieś w XVIII wieku, gdy obcy mężczyzna gmerający brudnymi rękami w okolicach intymnych kobiet był nie do pomyślenia, wszak jak wiadomo do dziś – w pochwie mieszkają demony. zatem robili to w przepasce na oczy, pod osłoną kołdry, którą wiązali sobie na szyi. A to i tak wielki postęp w stosunku do czasów wcześniejszych, gdy jedynie akuszerki mogły pomagać kobietom, a w pojęciu medycznym ciało kończyło się w talii.
Nie bez powodu gorliwi teologowie wczesnego chrześcijaństwa wywnioskowali z historii o Adamie i Ewie, iż podbrzusze kobiety jest siedzibą zła. Nie bez powodu głosili naukę o tym, że powtórzenie grzechu pierworodnego, to znaczy każdy rodzaj seksu i żądzy, zasługuje na potępienie; i tylko wtedy można go usprawiedliwić, gdy służy prokreacji (w sensie boskiego „rozmnażajcie się” (…)
Obecnie nie wyobrażamy sobie prowadzenia ciąży bez dostępu do lekarza, wiele kobiet boi się porodu (i – jak się dowiadujemy z książki – jest to lęk dziedziczny), a szmer aparatury KTG, kroplówki ze znieczuleniem i kojąca obecność lekarza zdają się nieodzowne. Tymczasem największy rozwój medycyny w ogóle, ale kobiecej szczególnie przypada na XIX oraz XX wiek. Prawdą jest, że medycyna ma największe osiągnięcia w służbie wojny, to właśnie podczas ich trwania umocniły się chirurgia oraz medycyna ogólna. Kobiety zatem naturalnie pozostawały w domach oraz poza kręgiem zainteresowań lekarzy. W milczeniu cierpiały na torbiele, wypadanie macicy, zagrożone ciąże i wszystkie przypadłości, które obecnie leczy się łatwo, a wówczas stanowiły śmiertelne zagrożenie. I tak kobiety orientowały się, że nie są w ciąży, gdy po odpowiednio długim okresie, odkąd zaczynał im rosnąć brzuch, nie powiły różowego (ani żadnego) bobasa.
Nie stosując narkozy i aseptyki, McDowell otworzył jamę brzuszną wzdłuż linii, którą wcześniej narysował atramentem. Jane w tym czasie śpiewała psalmy, aby złagodzić ból. Wypełniona galaretowatym płynem, ponaddziewięciokilogramowa cysta była tak duża, że wypchnęła wnętrzności. (…) Kilku Anglików wpadło na pomysł, aby w opróżnione torbiele wstrzykiwać wodorotlenek potasu, niszcząc je od wewnątrz. W ten sposób wykańczali pacjentki szybciej niż cysty.
Teraz taki obraz nawet nie postaje w naszej wyobraźni, bowiem kobieta, nawet korzystająca z dobrodziejstw publicznej służby zdrowia, zaniepokojona pierwszymi oznakami braku zdrowia, dostanie się do specjalisty i otrzyma stosowną pomoc. I jedynie oglądając Chirurgów, możemy zobaczyć skrajne przypadki zaniedbania zdrowia. Świadomość ciała, choć zdawałoby się, że powinna być już przyzwoita (wszak od czasów starożytnych, przez oświecenie – było poddawane badaniom), tymczasem dowiadujemy się, że:
Zgodnie z ówczesnym wyobrażeniem o wnętrzu niewieściego ciała macica składała się z wielu przegród, połączonych kanałami z jamą ustną i piersiami. Przez owe kanały płynęły mleko i powietrze.
Będąc w połogu nasłuchałam się takich rzeczy, że teraz wydaje mi się, że nic się w tym zakresie nie zmieniło od XVIII w. – mam na myśli dietę matki karmiącej, obejmującą parowaną pierś kurczaka i duszoną marchewkę, żeby dziecko nie dostało kolki. I byle nie jeść owoców, bo pestki (na przykład z arbuza) przedostaną się do pokarmu i dziecko się zadławi! Mam dużą wyobraźnię, ale w żaden sposób nie byłam w stanie zrozumieć, jakim cudem ta pestka miałaby zaatakować moje dziecko przez kanalik. O takich luksusach jak kanapka, czekolada czy kawa powinnam zapomnieć do matury dziecka.
Ale medycyna nie stoi w miejscu, a kobieta od zawsze musiała znosić największe upokorzenia, toteż nadszedł moment – już w połowie XIX w. – kiedy pewien lekarz postanowił zbadać kobietę rozebraną:
W pośpiechu (a może dlatego, że poczucie wstydu u Murzynów i tak się wtedy nie liczyło) zapomniał o tak ważnej zasłonie. A kiedy wziął do ręki jedną z dużych, srebrnych łyżek Teresy, wygiął ją w dźwignię, a następnie rozsunął na boki krocze i wargi sromowe niewolnicy, ujrzał „wszystko, czego wcześniej nie widział żaden mężczyzna”. Przetokę było widać jak na dłoni. James Marion Sims, purytanin, otworzył drzwi do kobiecego sromu.
Przełomowy moment w historii ginekologii rozpoczął okres galopującego rozwoju tej nauki. Już tylko 100 lat dzieli nas od pierwszej udanej operacji macicy i jajników oraz badania seksualności kobiet oraz 150 od rozpoczęcia leczenia raka. Ale to, że lekarze mają mniejsze lub większe sukcesy w tym zakresie, nie znaczy, że kobiety przestały się borykać z kluczowym problemem – brakiem kontroli urodzeń.
Zaprzątnęła go jedna myśl: ustrzec przepracowane i chore matki przed kolejnymi ciążami. Nie obejmował katedry położniczej, nie miał kliniki ani asystentów. Jego fotel do badań był drewniany. Podczas badania pacjentek narzędzia podawali mu ich mężowie. Był świadkiem, jak później napisał, „parady kobiecych losów, które nigdy nie przedarły się do katedr uniwersyteckich, gdzie zajmowano się chorobami, ale rzadko ludźmi”.
Jak myślicie, kiedy Mensingę nachodziły te myśli? Nie, to nie ciemne wieki średnie, to przełom XIX i XX w. Już po wynalezieniu prezerwatyw, stosunku przerywanego oraz bardzo nieudanej próbie wprowadzenia przez Kościół regulacji urodzeń przez abstynencję w dni płodne, które na podstawie błędnych badań zostały nieprawidłowo określone, a zatem przyczyniły się do wielu nieszczęśliwych urodzeń. Thorwald zresztą się nie sili na wyrozumiałość wobec roli Kościoła ingerującego w zdrowie, samopoczucie i seks kobiet. Na kartach Ginekologów można przeczytać jego gorzkie refleksje o tym, dlaczego kobiecy orgazm jest grzechem a gwałt nie (ale tylko pod warunkiem, że siłą sprawczą gwałtu jest mężczyzna), regulacja urodzeń jest powodem do spowiedzi, ale śmierć przy piętnastym porodzie oraz życie w nędzy i głodzie to norma, o której decydują biali starsi panowie z wyższych sfer, którzy o biedzie słyszeli zabawne dykteryjki na przyjęciach, wypowiadane z odpowiednią dozą pogardy.
Ale niech Was nie zwiedzie niedola kobiet, wszak mężczyźni też potrafią cierpieć otchłannie, niech przykładem będzie Charles Knowlton, którego smutna historia także znalazła się w tej książce, być może dlatego, że to opowieść z morałem:
Urodzony w 1800 roku syn farmera z Massachusetts między szesnastym a dwudziestym pierwszym rokiem życia omal nie skończył w szpitalu dla obłąkanych. Pewnej nocy zaobserwował u siebie coś, co w dzisiejszych czasach nosi nazwę polucji i jest uważane za zupełnie normalny wytrysk nasienia u mężczyzn zachowujących wstrzemięźliwość seksualną. Jednak lekarze z jego rodzinnej miejscowości Templeton przepowiadali mu śmierć z wyczerpania. W latach 1816–1821 odbył konsultacje u dziesięciu doktorów, którzy leczyli jego mokre sny opium, pryszczelami lekarskimi (znanymi szerzej pod nazwą hiszpańskiej muchy), plastrami gorczycowymi, pijawkami i setki razy upuszczali mu krew.
Dopiero kiedy w 1821 roku, gnany strachem, Knowlton dostrzegł swoją ostatnią szansę w elektrowstrząsach, został uzdrowiony. Jednak nie przez prąd elektryczny, tylko za sprawą siedemnastoletniej córki lekarza. Skusiła go do grzechu, a on ją poślubił, jeszcze zanim rozpoczął studia medyczne.
I nawet jeśli dwudziestowieczna lekarka chciała dokonać czegoś wbrew utartym schematom, nie mogła zrobić tego sama, bez wsparcia szanowanego ginekologa płci męskiej. I tak było w przypadku zakazanej prawem i moralnością aborcji, która nieraz była jedyną możliwością przeżycia matki kilkorga starszych dzieci, żywicielki rodziny. Ale szlachetniej jest umrzeć w imię nienarodzonego dziecka niż żyć dalej z piętnem dzieciobójczyni. Tymczasem:
Po Grekach, a jeszcze przed Rzymianami to Żydzi od 1000 roku p.n.e. po raz pierwszy przeciwstawiali grecko-rzymskiemu politeizmowi jednego i niewidzialnego Boga z jego moralnymi przykazaniami. Do tych przykazań należało również idealistyczne „Nie zabijaj”. Zarazem jednak nie faszerowali religijną ideologią zjawisk biologicznych, jak seksualność, ciąża i poród. W wyniku poczęcia powstawała istota ludzka, chroniona piątym przykazaniem, jeżeli mogła się poruszać, dając oznaki życia, lub jeśli większa część ciała noworodka opuściła łono matki. To, w jaki sposób odnoszono się do niej wcześniej, było kwestią matczynego uczucia i świadomości wspólnotowej.
Szach-mat. Być może jednak kobieta może podejmować decyzje za siebie? No nie, nawet nie w XX w., gdzie prawa wyborcze kobiet w większości krajów są dalej tylko mrzonką (w Polsce nie, ale dlatego, że większość mężczyzn zginęła, a pozostali przeprowadzili się na Syberię, zostali jedynie nieletni, którzy mieli marne szanse w pajdokratycznym kraju, więc aby wyciągnąć kraj z kryzysu, mniejszym złem okazało się przyznanie praw wyborczych niewiastom), a o dobrostanie wciąż decydowali mężczyźni. Ich decyzje były zgodne z naukami Kościoła, ale nie miały nic wspólnego z szeroką perspektywą, co Thorwald podsumował:
Takie osoby nie powinny być lekarzami. Jeżeli można uratować życie kobiety przez aborcję, a lekarz nie dokonuje jej z powodu przekonań religijnych, mogłoby go czekać oskarżenie o umyślne zabójstwo.
Mogłoby. Ale z różnych przyczyn wciąż (w XXI w.) pomimo dostępności leków, rozwiązań kosmicznych i daleko posuniętej medycyny, w dalszym ciągu lekarze uznają za stosowne skomentować każdy aspekt życia kobiety. Dzisiaj trafiłam na twitta, pod którym ponad 200 kobiet skomentowało haniebne i skandaliczne zachowania oraz decyzje swoich lekarzy ginekologów. Współcześnie. W Polsce. Gdy już widzę, jak długa droga jest za nami, wciąż nie mogę się nadziwić dysproporcji między rozwojem nauki medycznej a poczuciem godności kobiet. A zatem walka wciąż trwa.
Autor: Jürgen Thorwald
Tytuł: Ginekolodzy
Wydawnictwo: Marginesy
Data: 2016