Druga część Fantastycznych zwierząt przyniosła mi tyle radości, co cierpienia. Dlaczego? Dlatego, że spodziewałam się filmu o świecie dorosłych czarodziejów, a dostałam obraz napędzany tumblrem i stereotypami.
Grindelwald (Johnny Depp) ucieka z transportu więziennego. Metoda tej ucieczki wskazuje na jego geniusz od razu od pierwszej sceny. To nie jest Voldemort, przed którym trzęsie szatami cała szkoła i rodzice uczniów Hogwartu. To jest czarodziej, przed którym drży cala Europa. On myśli wiele kroków do przodu, by rozegrać grę swojego życia i wyjść z niej zwycięsko.

Tymczasem wszyscy pragną znaleźć Credence’a (Ezra Miller), a zwłaszcza on sam inwestuje wszystkie moce, by odkryć swą tożsamość. Aby tego dokonać, malowniczo rujnuje cyrk, w którym tymczasowo się ukrywał, aby łatwiej go było namierzyć. Porywa Naginię (Claudia Kim) i udaje się w podróż dorastającego chłopca ku dojrzałości. Jego tropem rusza Tina (Katherine Waterston), tropem Tiny – jej siostra Queenie (Alison Sudol)… Choć sam Albus Dumbledore (Jude Law) wyznaczył Newta (Eddie Redmayne) do tej podróży, nic by nie zmusiło naszego bohatera do opuszczenia swoich zwierząt oraz złamania nałożonego nań przez ministerstwo zakazu podróży zagranicznych. By nie zmusiło, gdyby nie zobaczył w podróży do Paryża pretekstu do spotkania z Tiną i wyjaśnienia z nią narosłych między nimi spraw.
W ten sposób wszyscy znajdują się w Paryżu, gdzie już króluje Grindelwald.

I choć fabularnie film zapowiada się na ucztę, pełno w niej bezzasadnych scen, postaci i zdarzeń. Niektóre mają uzasadnienie, ale przeważnie nie. Po pierwsze – Newt Scamander jest strasznie irytującą postacią, która jest idealna – najlepsza do podejścia Grindelwalda, do szpiegowania, do bycia aurorem w departamencie brata, wszystkie kobiety go kochają (a przynajmniej połowa, bo trzy z sześciu występujących tam niewiast do niego wzdycha, i by nie być gołosłowną – Bunty, Tina i Leta (Zoe Kravitz). Nastomiast Queenie z oczywistych względów nie, Nagini i Vinda Rosier (Poppy Corby-Tuech) także nie) i generalnie jest takim Garym Stu, któremu nie daje się już przestrzeni do rozwoju.
Po drugie – film daje mi mnóstwo nowych postaci, które kradną czas ekranowy grupie przyjaciół. Jest tych ludzi tak wielu, że nic o nich nie wiem, nie dowiem się w tym czasie, a twórcy filmu każą mi się nimi przejmować. Ale nie, nie obchodzi mnie Nicholas Flammel (Brontis Jodorowsky), który ma być jakimś niby comic reliefem (czy naprawdę Jacob to mało?), co tam robi Nagini, tak bardzo out of charater w porównaniu z kanonem? Co tam robią Lastrange’owie (oprócz okupowania połowy filmu swoimi problemami rodzinnymi)? Po co tam się pojawił Tezeusz (Callum Turner)? Bo nie po to, bym mu współczuła w kluczowej scenie, bo on mnie nie obchodzi. Kim są ci przypadkowi wyznawcy Grindelwalda i dlaczego choćby dla pani zabijającej dziecko nie znalazła się minuta na opowiedzenie historii życia jej rodziny? I komu jeszcze zaginęło jakieś rodzeństwo??? Bo przepraszam, ale ostatnia scena była wyciągnięta z najmroczniejszych części… internetów, a Rowling niczego się nie nauczyła na podstawie Neville’a Longbottoma?

Wszystkie najmocniejsze punkty są związane z Johnnym Deppem i jego bohaterem. Grindelwald pokazuje tu, jakim jest silnym czarodziejem, jakim jest świetnym manipulatorem (z tym wiążą się moje nadzieje, że może jednak ta straszna ostatnia scena była tylko wybiegiem ze strony Grindelwalda, który przygotowuje Credence’a do final battle z wystawionym przez Dumbledore’a Scamanderem), jak porywa ze sobą tłumy i jak bezkompromisowo zamierza się rozprawić z non-majami.
I choć jest to film piękny,cyrk jest porywający, Paryż francuski, a znak Grindelwalda znacznie lepszy niż Mroczny Znak Czarnego Pana (te czarne całuny spowijające budynki), nie moge pozbyć się wrażenia, że ktoś sfilmował fanfik z tumblra, które zaspokaja wszystkie oczekiwania fanów, ale nie popycha akcji do przodu.
Tytuł: Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindewalda
Reżysera: David Yates
W rolach głównych: Eddie Redmayne, Katherine Waterston, Dan Fogler, Johnny Depp
Rok produkcji: 2018
A ja lubię Newta. Pole do rozwoju też widzę – wyjąć w końcu głowę z chmur (walizki). Ta jego irytująca powierzchowność bywa nawet czarująca.
PolubieniePolubienie
Czarująca (sic) my ass. Bez mapy nie byłby w stanie trafić różdżką do… mniejsza z tym. I proszę, rozwiń swoją wypowiedź o polu 😀
PolubieniePolubienie