Kolejny tom telenoweli w uniwersum Chyłki to krajobraz po katastrofie. Po tragicznym w skutkach pobiciu prawniczka wróciła do pracy, a jej ulubionym zajęciem jest myślenie o śmierci i zapracowywanie się, by udowodnić Oryńskiemu, że nie znalazł się na życiowym zakręcie, tylko na rondzie, z którego zapomniał zjechać.

W tych całkowicie niesprzyjających okolicznościach w kancelarii pojawia się ginekolog, który zajmował się ciążą Chyłki, Rafał Kranz. Oskarżony o morderstwo swojej pacjentki, potrzebuje gwałtownie pomocy i aby zachęcić prawniczkę do współpracy, obiecuje jej pomoc w sprawie Oryńskiego.
I to, co zakrawa na główny wątek, zostaje zepchnięte na boczny tor przez dramę Kordiana, który poddał się dobrowolnie karze i ustalił jej wysokość z prokuraturą na sześć miesięcy i w zasadzie byłoby mu całkiem luksusowo, gdyby nie widmo Gorzyma wiszące nad głową. Nie wiadomo jednak, czy to jest gorsze, czy plan Chyłki, aby go z więzienia wyciągnąć, albowiem chamski ginekolog wpada na znakomity plan – aby udowodnić prokuraturze, że należy zmienić kwalifikację czynu, bo Oryński nie zastosował eutanazji na cierpiącej matce, lecz zwyczajnie ją bestialsko zamordował.
W Testamencie Joanna poddaje się też myśli, że z Oryńskim to chyba na poważnie i pada z jej strony słowo na „z”, ale ani on, ani ja nie jesteśmy przekonani, czy to nie jej sposób na przetrwanie kary i danie nadziei na to co potem. Przecież kiedyś pół roku minie. I właśnie z tym elementem powieści mam największy problem – że z thrillera prawniczego, jakim miała być seria w założeniu, dostałam łzawe romansidło z pretekstową sprawą, której realizacja skondensowała się na może pięćdziesięciu stronach, by resztę poświęcić na romantyczne sprawy bohaterów, które w gruncie rzeczy też sprowadzają się do niezbyt dojrzałych przemyśleń rodem z poradników. A najgorsze jest to, że właśnie tego chciałam – chciałam, żeby autor po kilku tysiącach stron w końcu pchnął wątek bohaterów do przodu, a gdy to dostałam… Wyszłam na marudną ciotkę.
No, a zakończenie powinno mieć osobną kategorię na nagrody Wisielca za to, co złego może jeszcze spotkać bohaterów. Już nie wspomnę o tych łopatologicznie wykładanych sprawach i traktowaniu Oryńskiego jak głupka przez wszystkich, z Chyłką na czele (może ma słabość jak Jenny do Gumpa). Oryński pozujący na Cybulskiego co najmniej, a najchętniej na Jamesa Deana – mroczna dusza wylewa się uszami, doświadczenia z więzienia… Ale ok, ja to kupuję, bo rzeczywiście tego chciałam, wątek poleciał do przodu, szkoda że kosztem fabuły i szkoda też tego, że zderzył się brutalnie ze ścianą clifhangera. Ale jest coś, co stawia tę powieść wyżej niż wszystkie inne – wykorzystanie motyli Alice’a Coopera i mojej ulubionej piosenki wszech czasów. Nie będę się oszukiwać, gdy wyjdzie następny tom, pozwolę Krzysztofowi Gosztyle wsączać to zło do mych uszu.
Autor: Remigiusz Mróz
Tytuł: Testament
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data wydania: 2018
O ile Mroza wielbię, o tyle cykl o Chyłce omijam… chyłkiem. Początek był fajny, ale potem zaczęło się to wszystko zlewać w taką dość jednolitą, słabo jadalną papkę. Raczej nie wrócę do serii.Pozdrawiam zza blogowej miedzy!
PolubieniePolubienie
Dla mnie klasyczny guilty pleasure. I można prowadzić drinking game: ile razy Chyłka pomyśli o Zordonie, albo coś w tym stylu. No i jaka jeszcze cholera może trafić Joannę w clifhangerze 😀
PolubieniePolubienie