Druga po Marsjaninie powieść Andy’ego Weira to gratka dla wielbicieli debiutu tego autora.

Jazz Bashara mieszka w księżycowym mieście Artemis, gdzie wykonuje pracę kuriera. Jest skłócona z ojcem, klepie biedę, mieszka w najbiedniejszej dzielnicy, która charakteryzuje się tym, że jej mieszkańcy śpią w szufladach (podobny wynalazek mają w hotelach Japończycy dla pracowników korporacyjnych), prysznic na korytarzu, dzielony z innymi mieszkańcami, a na dodatek natrysk może trwać tylko chwilę.
Mam tu łóżko i półkę. Nic poza tym. Wspólna łazienka mieści się na końcu korytarza, a prysznice kilka korytarzy dalej. Moja trumna nieprędko zagości w programie Księżycowy dom marzeń, ale nie stać mnie na nic lepszego.
Weir dużo miejsca poświęca na opis budowy i konstrukcji samego miasta. Składa się ono z pięciu baniek o różnym poziomie luksusu. Same bańki są z aluminium:
(…) nie mamy tutaj czegoś takiego jak popołudnie w sensie astronomicznym. Co dwadzieścia osiem dni ziemskich słońce staje nad nami w zenicie, ale i tak go nie widzimy. Każda bańka ma dwie grube na sześć centymetrów ściany, między którymi znajduje się warstwa pokruszonych skał. Można by ostrzeliwać miasto z haubicy i nic by się nie stało. Światło słoneczne też nie przebije tego pancerza.
Więc skąd wiemy, która godzina? Używamy tego samego czasu co Kenijczycy. Jest popołudnie w Nairobi, więc w Artemis również.
Dlaczego Kenia akurat została monopolistą usług zaziemskich też Weir wyjaśnia długo i dokładnie. A zatem zanim się na dobre zacznie akcja, najpierw mamy nakreślony (a właściwie odmalowany jak u van Gogha) świat przedstawiony. Trochę szkoda, moc Marsjanina właśnie tkwiła w tym, że pomiędzy akcją a odpoczynkiem była równowaga i autor – ustami bohatera – objaśniał czytelnikowi świat i aspekty naukowe na marginesie działań. W Artemis – w moim odczuciu – zabierają przestrzeń akcji. Ta zaczyna się na dobre, gdy Jazz dostaje propozycję nie do odrzucenia: za zniszczenie kilku koparek ma dostać milion gitów. Jednak okazuje się, że to tylko wierzchołek góry lodowej, z którą sama Jazz sobie raczej nie poradzi.
Powieść zawiera uderzającą dawkę twardej nauki w bardzo przystępnej formie. Świat przedstawiony jest spójny, kompletny i widzę to, jak nasza rzeczywistość za 50 lat może stać się tamtą. Jednak całkowity brak kontroli nad tempem akcji był dla mnie ciężki do zaakceptowania. Najpierw do połowy książka się rozpędzała, by tuż przed końcem nie zwolnić ani na trochę i zderzyć się z końcem, który najwyraźniej nadszedł za szybko. Drugim elementem trudnym do zniesienia była bohaterka. Nawet nie chodzi o to, jakie podejmowała decyzje, ale ona się po prostu nie dawała lubić. Być może wpływ na to ma pierwszoosobowa narracja.
Uważam, że debiut był lepszy, ale i Artemis nie jest złą książką. Pokazuje, że życie na Księżycu (pomimo mniejszego przyciągania) potrafi być ciężkie). Książka traci na błędach redaktorskich, ale świat przedstawiony to majstersztyk, który ma solidne podstawy i nie każe czytelnikowi w nic wierzyć na słowo autora, co jest grzechem wielu współczesnych pisarzy.
Aha, jest też jeden solidny i jeden mniej solidny ship. Oba mnie uszczęśliwiają!
Autor: Andy Weir
Tytuł: Artemis
Wydawnictwo: Akurat
Data wydania: 2017