Leigh Bardugo na koniec tomu pierwszego zostawiła swoich bohaterów w bardzo niekomfortowym położeniu – Inej została porwana przez Van Ecka, a reszta Wron, bez pieniędzy, musi się ukrywać przed Staadtwachtą.

W ten sposób razem z zakładnikiem mimo woli, Kuweiem Yul-Bo, zamieszkują zamknięty cmentarz i planują epicką zemstę na starym kupcu, chcąc odebrać mu fortunę, rodzinę i reputację. Ale Van Eck zdaje się też być zawsze krok do przodu i po kolei punktuje każdego członka gangu – oczywiście najwięcej wie o Wylanie, dzięki czemu może uderzyć najmocniej. Jego syn dowiaduje się prawdy o śmierci swojej matki, co pewnie zniszczyłoby go psychicznie, gdyby nie miał takiego wsparcia w przyjaciołach (a szczególnie w Jesperze), jakie otrzymał. W tym samym czasie Jespera odwiedził ojciec, który dostał nagle informację z banku o konieczności natychmiastowej spłaty długu. Początkowo Jesper próbował mydlić mu oczy, jakim jest biednym i oszukanym studentem, ale inteligencję odziedziczył nie tylko po matce i skromny farmer jurdy nie dość, że domyślił się prawdy, to jeszcze wspierał syna, gdy wpadli w większe tarapaty. Jeśli byłaby możliwość, żeby Colm Fahey mnie adoptował, to ja poproszę.
Nina przeżyła zażycie jurdy parem, ale odstawienie kosztowało ją dumę i honor. Bardugo pięknie pokazała, jak reaguje narkoman, gdy nie ma dostępu do swojego obiektu uzależnienia i jest w stanie zrobić wszystko, by go zdobyć. A jednocześnie pokazała troskę, z którą obchodziły się z nią pozostałe Wrony. Ten moment był też sprawdzianem dla Matthiasa, który musiał przewartościować to, czym kierował się w życiu dotychczas i spojrzeć na grisze z zupełnie innej perspektywy niż mu pokazali druskelle. Okazuje się też, że jak było powiedziane w pierwszym tomie, nawet jednokrotne zażycie nie pozostaje bez konsekwencji – w ten sposób Nina dostaje od losu prezent, z którym nie wie, jak sobie poradzić – moc kierowania zmarłymi.
Postacią doświadczaną najbardziej, ale też chyba najsilniejszą i niosącą najwięcej nadziei jest Inej. W niewoli u Van Ecka nie traci nadziei i wykorzystuje każdą sposobność na ucieczkę. Jednocześnie uświadamia sobie, że o tyle stanowi dla Kaza wartość, o ile wciela się w swoją rolę. A żeby tę wartość zdewaluować, Pekka Rollins sprowadził Dunyashę, zwaną
Biała Klinga szkolona przez Mędrców z Ahmrat Jen. Najlepsza zabójczyni tej epoki.
– Nie przypominam sobie.
– Jestem nowa w mieście (…)
W ten sposób Inej, która jeszcze nie zdążyła dojść do siebie po postrzale z portu, porwana i przetrzymywana przez Van Ecka, musi się mierzyć z lepszą, zdrową i energiczną (i poważnie stukniętą) wersją siebie. Nie trzeba szerzej zarysowywać dysproporcji.
Szybko się także okazuje, że natura nie cierpi próżni – odkąd Kaz zniknął z Baryłki, trwa walka o zajęcie miejsca lidera wśród gangów. Na prowadzenie wysunął się w pewnym momencie Pekka Rollins, zaprzysięgły wróg Kaza, ale do wyścigu dołączył też promotor Brekkera, Per Haskell, który przypomniał sobie, że kiedyś rządził Baryłką i lubił się długo łudzić, że wciąż coś znaczy.
W powieści zauważyłam dwie wady fabularne. Pierwszą jest wprowadzenie postaci zwanych kherguud – żołnierzy z endozbrojami, stworzonych przez fabrykatorów. Ich pojawienie zwiastuje coś wielkiego, ale znikają tak szybko, jak się pojawiają i nic o nich nie wiadomo. Ani kim są, ani czy stanowią zagrożenie dla świata – pojawiają się w dwóch czy trzech scenach i ślad po nich ginie, a szkoda. Drugą wadą jest śmierć Matthiasa, która w moim przekonaniu jest zbędna. Spośród trzech par ginie jedna osoba, a pozostałe są… (powiedzenie o Kazie, że jest szczęśliwy byłoby nadużyciem, ale można zaryzykować stwierdzenie, że w perspektywie majaczy coś na kształt) i zostawia czytelnika z poczuciem, że jeśli zmienisz siebie i swoje myślenie, to spotka cię kara. A chyba nie do końca na takiej wymowie zależało autorce, sądząc po tym, jak do tych przemian Matthiasa dopingowała (choćby poprzez docinki Niny).
Wadom muszę przeciwstawić niewątpliwe zalety. Świat przedstawiony to mistrzostwo – nakładanie języków i mapy naszego świata na państwa opisane w powieści dodawały smaczku lekturze. Poza tym Ketterdam. Już poprzednio wspominałam, że jest bohaterem, ale tutaj nabiera charakteru na nowo, odkrywa nie tylko mroczne zakamarki Baryłki z Listewką na czele, ale dzielnicę portową, śródmieście czy okolice uniwersytetu. Nazwy są piękne same w sobie i przypominają mi lektury z pierwszej połowy XX wieku, a do nich mam wielki sentyment.
I jak poprzednio – wiem, to jest taka młodzieżówka, ale chyba jednak oszukana. No i napisana tak dobrze, że szkoda by było, gdybyście przeszli obok niej bez cienia zainteresowania. Jestem pod wrażeniem, jak autorka trzymała wszystkie wątki i niewiele jej umknęło. Jaką pracę musiała włożyć, by je wszystkie dopracować na takim poziomie i jednocześnie zbudować wszystkie relacje między bohaterami. Mam nadzieję na więcej takich historii.
Autor: Leigh Bardugo
Tytuł: Królestwo kanciarzy
Wydawnictwo: Mag
Data wydania: 2017