Wczoraj skończyłam Star Trek: Enterprise. Ostatni odcinek postanowił mnie zabić. Ale po kolei.

Początki
Star Trek: Enterprise jest ostatnim serialem z serii, ale opowiada o początkach eksploracji kosmosu. Ruszają statkiem, który osiąga szaloną prędkość warp 5 (dla porównania – Voyager osiąga nawet warp 10) i z naiwną nadzieją na spotkanie przyjaznych kosmitów i poczynienie nowych aliansów. Pomaga im pierwsza obca rasa – Wolkanie (pisownia inspirowana amerykańską), która rozpieściła ludzi i uznali, ze wszyscy obcy będą logiczni, przyjaźni i będą mieli dużo zrozumienia i cierpliwości do innych kultur. Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy już kolejne rasy (m.in. Klingoni czy Sulibanie) są tak odmienni, że kapitan statku, Jonathan Archer, dochodzi do wniosku, że trzeba specjalnego podejścia. Oczywiście podłożem pod pierwszą dyrektywę są jego przemyślenia, jednak jej ustanowienie zajmuje dziesięć lat.
Jeśli jesteście przyzwyczajeni do luksusowych, pięknych statków kosmicznych, w którym na 10 decku jest bar, to się zdziwicie. Ten statek wygląda jakby warp core był zespawany, a schody mógł rozbić byle młotek. Mostek ma aż cztery stanowiska i nie można się po nim swobodnie poruszać. W maszynowni, która ma kilka poziomów, królują pomosty i schody z metalowej siatki – niczym na łodziach podwodnych w filmach z lat 90. Chcesz się przedostać od jednego panelu do drugiego? Biegaj! Podobnie spartańsko wygląda przesyłanie ludzi – „beam me up, Scotty” jest na dźwignię. Nic dziwnego, że załoga woli się przemieszczać innymi środkami transportu.
W dobie fotokomórki (nie mówię już o drzwiach do każdego sklepu, ale nawet moja lampa do robienia paznokci jest na fotokomórkę) drzwi otwierane guzikiem powodują, że podświadomie spodziewałam się w ładowni ekipy na rowerach produkującej prąd.
Załoga
Oczywiście załoga to „jak to dzisiaj ujęłam przy kawie? A tak – podejrzana zgraja indywiduów*”. Kapitan jest porywczy (jak to w Star Treku), ale starannie dobiera sobie ekipę. W zasadzie na pierwszym miejscu powinnam wymienić Portosa – psa kapitana. Powiedzmy sobie szczerze, przepiękny beagle owinął sobie kapitana (a potem mnie) wokół ogona. I tak na dobrą sprawę to on rządzi Archerem, a ten statkiem. Prawdopodobnie, gdyby miał taką fantazję, Portos podbiłby galaktykę. Jednak póki co, bardziej jest zainteresowany zajadaniem się serem.
Archer jest otwarty na kontakty z innymi rasami, przez co niejednokrotnie wpada w tarapaty. Jednak widać też jego dojrzewanie, jak zmienia się jego podejście do pierwszego kontaktu i obcych ras w ogóle. Wciąż jest gotów ruszyć z pomocą każdemu, ale też wszystkich uważniej obserwuje.
Całkiem odmienne podejście ma Wolkanka, T’Pol, która trafiła na Enterprise jako obserwatorka. Wolkanie mają ogromny dystans do wszystkiego. Nie ciągnie ich do zawierania znajomości z każdą rasą, którą napotkają – najpierw ją długo obserwują, zanim się w ogóle zdecydują zainicjować spotkanie. Tak było z ludźmi, dopiero gdy nasza rasa doszła do poziomu warp, Wolkanie uznali nas za godnych poznania. T’Pol początkowo bardzo cierpi na statku wypełnionym ludźmi – począwszy od tego, że dla Wolkanów ludzie cuchną, skończywszy na nielogicznej porywczości, której nie potrafi w żaden sposób zrozumieć i przyswoić. Po jakimś czasie jednak zaczyna rozumieć załogę i być jej lojalna.
Główny inżynier, Trip, jest przyjacielem Archera i geniuszem śrubokręta i wiertarki. Może obce są mu subtelności polityki, a akcent sugeruje, że urodził się na zadupiu południowych stanów, to gdyby nie on, musieliby odbywać podróż autostopem przez galaktykę.
Szefem ochrony jest Malcolm Reed. Brytyjczyk, który ma problem ze słuchaniem rozkazów. Nie, to w zasadzie nie oddaje jego charakteru, ale nie ukrywa własnego zdania.
No i najlepszy bohater drugoplanowy, etatowy lekarz, doktor Phlox. Denobulanin, który postanowił pracować na Ziemi. Mąż trzech żon (które także mają swoich trzech mężów, a co mają po trzy żony…), wielbiciel fauny z rożnych gatunków i różnych planet. Doskonały lekarz i lokalny psycholog.
Świat
W Enterprise urzekła mnie dbałość o szczegóły. W innych seriach wystarczy kilka sztuczek, żeby po wielkiej bitwie, w której statek poniósł olbrzymie straty, poleciał dalej z warp 9. Jeśli Enterprise ma dziurę w kadłubie, to giną ludzie, załoga musi czekać na części zamienne lub przelatujący statek, który się nimi zainteresuje, a ostatecznie naprawy trwają miesiącami i niektóre funkcje nie mogą być przywrócone, bo zniszczenia były zbyt poważne.
Początkowo odcinki są utrzymane w klimatach typowo star trekowych. Eksploracja, zabawne sytuacje, mniej zabawne spotkania, problemy z komunikacją i tak dalej. Jednak późniejsze odcinki są bardziej mroczne, okazuje się, że są uwikłani w temporalną zimną wojnę, muszą zapobiec zniszczeniu Ziemi i wysłać rasę, która pragnie podbić galaktykę, z powrotem do podprzestrzeni.
Ostatni odcinek nawiązuje do kolejnego serialu – Nowego pokolenia. Nie podobał mi się (powód byłby spoilerem, więc nie napiszę, ale ogólnie odcinek był dobry, a nie podobał mi się z powodów subiektywnych).
_______
*Z filmu: Planeta skarbów