Uwielbiam prawdziwie złe filmy. Dlatego poszłam na nową odsłonę Spider-mana w reżyserii Marca Webba. Nie spodziewałam się zbyt wiele, ale i to co dostałam, o mało nie wygnało mnie z kina w piątej minucie. Nie wyszłam tylko dlatego, że mąż z kluczykami do samochodu w kieszeni siedział twardo zafascynowany.

Co dostałam? Andrew Garfield i Emma Stone w high school dramma z alternatywnym geniuszem w tle.
Koniecznie młody (grany przez trzydziestolatka – mania z czasów niezapomnianego serialu Beverly Hills) i zbuntowany fotograf-stalker odnajduje teczkę swego ojca (tenże zginął w katastrofie samolotu). Teczka ma tajny schowek, w tajnym schowku są drobniaki, kalkulator, zdjęcie z gazety i tajemniczy wzór na szybkość rozpadu czegoś-tam. Cóż więc czynić z takim znaleziskiem? Udać się do całkiem obcego faceta ze zdjęcia, najpierw do biura – do którego wkrada się jako stażysta i chodzi swobodnie, nienękany przez ochronę czy choćby pracowników, którzy mogliby się zainteresować, po co ktoś chce się dostać do ściśle strzeżonej strefy. Ale Peter Parker umie w uniki, idzie do zmutowanych pająków, dzieją się rzeczy straszne i gorsze.
Nie udało się w biurze, to w domu dopadł domniemanego przyjaciela ojca. Chyba nigdy nie oglądał telewizji, skoro nie podejrzewał, że dr Curt Connors może być osobą, która w jakiś sposób była zamieszana w śmierć rodziców. Nie, Peter Parker jest na tyle zdesperowany, że gdyby Connors go nie wpuścił, pajączek wypisałby mu chyba wzór na rozkład czegoś-tam na drzwiach garażu. A Connors, bez ręki, jest na tyle zdesperowany, aby ją odzyskać, że niemal natychmiast wstrzykuje sobie gen jaszczurki, biega po Manhatannie i robi demolkę pod hasłem wzmożonej inteligencji, podczas gdy Spider-man próbuje go złapać, odziany w trykot i zaopatrzony w fancy wyrzutnie nici zmutowanych pająków (pomysł ze wczesnych serii o Spider-manie, w tych nowszych ma naturalne możliwości wyrzucania pajęczyn).
Pomiędzy ratowaniem świata a awanturami z szalejącą z niepokoju ciotką Mae, robi z siebie idiotę na korytarzach swojego high school i próbuje poderwać Gwen Stacy (pierwszą dziewczynę pajączka, też z wczesnych komiksów), która zapewne rychło zginie (jak to było w komiksie). Podobno dialogi są mocną stroną filmu, ale chyba nie pomiędzy tą dwójką bohaterów – eee… no to może… tak, może… aaa… no to ok… ech… no…
Ja wiem, hormony zalewające mózg w tym wieku nie pomagają w myśleniu, ale przecież to co oni tam prezentują to jakieś poważne zmiany, kwalifikujące się do leczenia. Naturalne? Raczej nie. Sceny szkolne są tak żałosne, że nie wiem, jak się broni reszta filmu. Dodatkowo aktorka grająca amantkę ma głos jak piła mechaniczna. Ktoś mi mówił, że to z powodu choroby, ale mnie to strasznie przeszkadzało w oglądaniu.
Prawdziwymi bohaterami byli oczywiście budowlańcy, którzy w środku nocy ustawili wszystkie dźwigi wzdłuż ulicy, żeby Spider-man mógł szybko dotrzeć na pajęczynach z punktu a do punktu b. W Polsce to by wyglądało tak: Zenek? Nie ma, już po 16, poszedł do domu. Dźwig? Dźwig ukradli na złom w 1999.
Dla mnie ten film wyznaczył całkiem nowe granice złego filmu. Wiem, nie jestem targetem.
Na dwójkę też pójdę.
Tytuł: Niesamowity Spider-Man
Reżysera: Marc Webb
W rolach głównych: Andrew Garfield, Emma Stone, Rhys Ifans, Sally Field i in.
Rok produkcji: 2012