Informacja od dystrybutora jest wielce zachęcająca – głębokie studium samotności po śmierci ukochanej żony.
Jasne…

W Anglii domy nie mogą być normalne, przynajmniej te grające w filmach. No więc mamy Wichrowe Wzgórza, a w zasadzie Węgorzowe Mokradła (wychodzi na jedno), mamy gustowny okres wiktoriańskiej Anglii. Mamy młodego prawnika w depresji (spokojnie mógłby być to ktokolwiek w depresji) po śmierci żony, z zaległymi rachunkami do opłacenia, z seksowną nianią do uroczego dziecka.
Prawnik pojechał do miasteczka, w którym żywy jest przesąd o obcych – obcy won! Obcy mogą za dużo zobaczyć. Na przykład uroczą staruszkę, która nie żyje od… dłuższego czasu. A staruszka lubi sobie znienacka wyskoczyć i podnieść adrenalinę bohaterowi i widzom (nb. na widowni była emerycko-społecznikowska wycieczka, o której stan zdrowia martwiłam się cały seans).
Nawiedzone domostwo odwiedza nie tylko staruszka. W miasteczku bohaterowi (Mr Kipps) pokazują najkrótszą drogę do Londynu.
Tymczasem w miasteczku giną dzieci.
Co ciekawe, film wzbudza nie tylko strach, ale i współczucie, nadzieję. Zastanawiający jest zatem wybór gatunku dla kogoś, kto chciał pokazać życie pozagrobowe i napełnić kogoś nadzieją na jego kontynuację w lepszym świecie, ukazując widzowi stadko trupków. Wolę już nie wierzyć w życie pośmiertne.
Tytuł: Kobieta w czerni
Reżysera: James Watkins
W rolach głównych: Daniel Radcliff, Ciaran Hinds i in.
Rok produkcji: 2012