Znowu byłam w kinie. Najlepiej z tej wyprawy zapamiętałam trailer do drugiej części Maze Runner. To nie świadczy dobrze o samym filmie. Tym razem padło na kancerogenną młodzieżówkę postapo – Imperium robotów. Bunt człowieka.

Że niby kto się tam pierwszy zbuntował – nie wiem, ale byłam w czołówce. Co do treści – roboty opanowują ziemię, aby ją badać. Składają obietnicę, że jak tylko uda im się poznać ludzi, odejdą. A póki co, ludzie są w areszcie domowym, jedynie kolaboranci mogą się poruszać po ulicach. Ojciec Seana (Callan McAuliffe) zaginął podczas walk z robotami, on sam z matką (Gillian Anderson – jedyny powód, dla którego warto oglądać złe filmy) i przygarniętymi przez nią sierotami musiał się przeprowadzić. Dnie spędza na rysowaniu portretów ojca i rozsiewaniu ulotek z cyklu „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”.
Potem jest już z górki – do matki dostawia się lokalny kolaborant, Smythe (Ben Kingsley), dzieci znajdują sposób na oszukanie robotów, a Sean niespodziewanie zyskuje nad nimi władzę. Dzięki temu spędza resztę filmu w pozycji znanej z Jurrasik World.


Tak bardzo nie byłam założonym widzem tego filmu, ze nawet Gillian nie była w stanie mnie powstrzymać przed ziewaniem. Wiec jeśli macie ochotę na film, na ten nie traćcie pieniędzy. Lepiej pooglądajcie letnie seriale.
Tytuł: Imperium robotów. Bunt człowieka
Reżysera: Jon Wright
W rolach głównych: Ben Kingsley, Gillian Anderson i in.
Rok produkcji: 2014
Co prawda to prawda, film cienki jak doopa węża. Z letnich seriali SF polecam Dark Matter.
PolubieniePolubienie
Film i serial to dwie różne bajki. To, co w filmie musi zostać ściśnięte do półtorej godziny, żeby nadaktywna młodzież napędzana colą i popcornem zdołała wysiedzieć, w serialu szczęśliwie można rozbudować do fabuły (choć kto ogląda seriale dla fabuły???). Tymczasem w serialach znowy spęd rzeczy na podstawie komiksu. Gdzież te przemyślane fabuły lat 70.? 😉
PolubieniePolubienie